U Sowy

Umówiły się tym razem na sernik. Na sernik z jagodami, ponieważ Maja uwielbiała te owoce, ale pod jednym warunkiem – musiały być z Polski i na dodatek najlepiej z lasu. I jak to Majka i tutaj na wyspie umiała się zorganizować, aby te jagody zdobyć. Wypatrzyła w polskim sklepie za niecałe dwa funty po kilogramie i znosiła do domu kobiałkami, żeby ukochana mamcia mogła dla niej zrobić konfitury w słoikach. Ty wiesz, mówiła Maja, później to nic, że godzinę czyszczę zęby w łazience. Znasz moją cierpliwość, mrugała znacząco do Marianny, najważniejsze, że mam piętnastominutową przyjemność skonsumowania jagódek. I to tego jaką zdrową, dodała Marianna. Tym razem przyjaciółki chciały spotkać się u Sowy na Ealing Broadway. Polska cukiernia cieszyła się popularnością nie tylko wśród rodaków. Już od rana można było usłyszeć różne narodowości. Marianna czekała cierpliwie na Maję. Przyjechała wcześniej i z przyjemnością rozglądała się po sali, dyskretnie obserwując gości.

Wchodząc rozpoznała jedną z pań siedzących przy stoliku. Pani Marianno, krzyknęła pani Jola, jak miło panią widzieć. Ile to już lat? Usłyszała, tradycyjne przy tego typu okazjach, pytanie. Oj chyba będzie dziesięć jak się nie widziałyśmy. Powiedziała Marianna. I nic się Pani nie zmieniła. Cały czas tak samo uśmiechnięta. Komplementowała pani Jola. Oj, żeby tylko widziała mnie pani kilka miesięcy temu przeleciało Mariannie po głowie. Ale miło. Bo to znaczy, że nie widać już po mnie śladów trudnych dni, albo pani Jola była po prostu uprzejma. Miło i panią zobaczyć, odwdzięczyła się promiennie Marianna. Ale nie będę paniom przeszkadzać, skinęła głową do towarzyszek pani Joli. Wszystkiego dobrego pani Jolu. Pracowały razem w gazecie polskiej, gdzie pani Jola była sekretarką, a Marianna asystentką w księgowości. Jestem dziecko wojenne, a ja powojenne dochodziły strzępki rozmów od stolika obok. Podeszła kelnerka i w tym czasie zadzwonił telefon. To Majeczka musiała odwołać spotkanie. Nastąpiła awaria w jednym ze studio i już jechała, aby zorganizować naprawę. Zatem mogę zamówić pomyślała. Marianna miała niesamowitą ochotę na gorącą czekoladę. Jest, ale nie ma tej Pani ulubionej odpowiedział dziewczyna. To w takim razie poproszę kawę. I kawałek jakiegoś torciku. Co by mi pani poleciła? Zdecydowanie Jubileuszowy. Na pewno będzie Pani smakował odpowiedziała dziewczyna. A co ma w środku? podpytywała Marianna. Maliny, sękacz, czekoladę i do tego nasączony jest whisky. Ciekawe połączenie, pysznie brzmiące powiedziała Marianna. Mamy go tylko tymczasowo na menu. Został przygotowany na siedemdziesięciolecie firmy Sowa. To poproszę. I gorącą wodę osobno? Jak zwykle? dopytywała kelnerka. Tak, proszę. Tak jak zwykle uśmiechnęła się do kelnerki. A przepraszam Panią, dodała Marianna. Tak często Pani mnie obsługuje, że poznała już pani moje zwyczaje, a ja nawet nie znam pani imienia. Beata jestem. A ja Marianna powiedziała i wyciągnęła rękę do dziewczyny. Miło mi panią właściwie poznać pani Beatko.
Dziewczyna uśmiechnięta pobiegła zrealizować zamówienie, a do Marianny doszedł głos z przeciwnego stolika: A wie Pani, jak nasz papież Polak przyjechał do Polski, to w mojej miejscowości tak ogromny ołtarz zbudowali, że widziałem tą rybę z mojego okna, które to znajdowało się dwa kilometry od miejsca, mówił podniesionym głosem starszy pan do siedzącej na przeciwko niego towarzyszki, która z gracją wachlowała się pięknym hiszpańskim wachlarzem. Stara Polonia westchnęła z nostalgią Marianna. Tak miło było posłuchać pięknego polskiego języka, nie przybranego popularnymi teraz przecinkami na k. Kiedyś, często jeżdżąc autobusami ukrywała się ze wstydem za książką w języku angielskim, żeby tylko nie przyznawać się do tego, że jest z tego samego kraju, co dochodzące do niej przekleństwa, których niestety większość Brytyjczyków już znała znaczenie. Nagle Mariannę ogarnęło kolejne wzruszenie. Ta kawiarnia to miejsce z duszą. Ciepłe i życzliwe dla klientów. Lubiła obserwować kelnerki, jak do większości z nich zwracały się po imieniu – regularni klienci i jak miło, że rozpoznawani myślała.
Kawiarenka powoli się zapełniała. Przed Marianną stał pokaźnej wielkości kawałek tortu i kawa. Pani Beatka dodała smacznego i już pobiegła swoim wdzięcznym krokiem do kolejnego stolika, aby przyjąć następne zamówienie. Marianna, na wynos, zamówiła dla Di torcik urodzinowy. Wyglądał przepięknie, trochę jesiennie, ale przyjaciółka lubiła kasztany, a ponieważ cukiernia nie robiła produktów w tym smaku, poprosiła o orzechowy, z przybraniem w brązowych odcieniach. Trzeba przyznać, że orzechy i figurki czekoladowych sówek wyglądały imponująco. Na pewno się ucieszy, a do tego napis na pięknie zrobionej plakietce dodawał elegancji torcikowi.
A pani Krysiu pamięta pani czasy ściany płaczu przy Posku, dochodziły strzępy kolejnej rozmowy, tym razem od stolika przy oknie. To było niesamowite, jak ludzie tłoczyli się, aby zdobyć pracę. Ogłoszeń mnóstwo. A draństwa jeszcze więcej dodała rzekoma pani Krysia. Tak, ściana płaczu. Marianna doskonale pamiętała to miejsce. Słynne nie tylko z ogromnej ilości ogłoszeń o pracę, ale także z wykorzystywania rodaków przez rodaków. Dobrze, że zakazali już tego procederu. I pomyśleć zwyczajna witryna z ogłoszeniami w newsagent – odpowiednika kiosku ruchu w Polsce.
Marianna spojrzała na zegarek. Dochodziło południe. Umówiona była z Di na 13.00, a więc trzeba było się powoli zbierać, aby na czas dotrzeć autobusem 65 do Richmond. Tak Donatelko, pomyślała o swojej bratniej duszy w Szczecinie, zapewne dobrze pamiętasz tą trasę, kiedy samotnie ją pokonywałaś, aby pobuszować wśród półek Primarku. I to twoje powalające pytanie przed każdym przyjazdem do Londynu: A Marianko są przeceny w Primarku? Tak Kochanie; z jednego funta na 99p. Odpowiadała śmiejąc się w głos Marianna. Specjalnie dla ciebie takie zorganizowałam.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *